Rok Kapłański, cz. 23

PRAGNIENIE ŻYCIA W SAMOTNOŚCI, CIĘŻKA CHOROBA I UCIECZKA W ROKU 1843.

Patrząc na Proboszcza z Ars, uśmiechniętego i oddanego gorliwej pracy duszpasterskiej, nie przypuszczałby nikt, że prześladowało go nieustanne pragnienie życia w samotności, najlepiej w zaciszu surowego klasztoru trapistów albo kartuzów. Pragnienie to ujawniło się u niego już w latach dziecięcych wskutek zamiłowania do modlitwy. Bardzo wcześnie zrozumiał, że milczenie i skupienie sprzyjają wzniesieniu się duszy do Boga. Gdy został proboszczem, do dawniejszych pragnień doszły mu jeszcze wyrzuty sumienia, uważając się za nieuka, czy nie kusił Pana Boga, przyjmując troskę o zbawienie dusz. Do jednego z księży powiedział kiedyś: „O, mój drogi, nie wiesz, co to znaczy przejść z probostwa na Sąd Boży”.  Myśl o jakimś zakątku, w którym mógłby „opłakiwać swoje nędzne życie” dręczyła go od pierwszych lat pracy duszpasterskiej. Echa tych pragnień dochodziły wprawdzie do biskupa, ale ten nawet nie chciał słyszeć o odejściu ks. Vianney z parafii. W końcu sam ks. Vianney zaczął słać pokorne prośby do biskupa o pozwolenie usunięcia się z parafii. Właściwie, to gwałtowne pragnienie spędzenia reszty życia przed tabernakulum i na klęczkach nie powinno dziwić u takiego człowieka, jak ks. Jan Maria, ale, jak określili to niektórzy, mogła to być też zwykła pokusa szatańska, który pod pozorem dobra kusił świętego proboszcza, by zniszczyć pobożne dzieło, którego dokonywał przez swoją posługę, zwłaszcza w konfesjonale. Pokusa ta, choć może i pochodzenia szatańskiego,była niewątpliwie z dopustu Bożego. To jednak nie przeszkodziło, że proboszcz z Ars aż trzykrotnie próbował opuścić parafię. Pierwszy raz, w nocy wyszedł z probostwa i sam nie wiedział, gdzie ma iść, ani co robić. Dopiero, gdy doszedł do ostatniego krzyża przydrożnego we wsi, zrozumiał, że nie taka jest wola Boża. Kusiciel nie dawał za wygraną. Niedomagania i choroby świętego stały się dla niego cenną okazja do odwetu. Biskup, nie mając wielu kapłanów, zachęcał okolicznych proboszczów, by pomagali koledze. W roku 1843 zdawało się, że już umrze. Zasłabł w czasie jednego nabożeństwa i wezwany lekarz stwierdził zapalenie opłucnej.  Sam ks. Vianney opowiadał później, że gdy słyszał wyrok lekarzy, którzy nie dawali mu już ani dnia życia, modlił się do Matki Bożej i św. Filomeny, by mógł jeszcze pożyć, by zbawiać dusze. Po szesnastu dniach ciężkiego omdlenia, wsparty modlitwami osieroconych pielgrzymów, prawie cudownie wyzdrowiał. Wraz jednak z powrotem zdrowia wróciły chęci ucieczki z Ars. W nocy z 11 na 12 września wymknął się z plebanii, ale była ona otoczona wiernymi i pielgrzymami. Nie pozwolił sie jednak zatrzymać twierdząc, że napisał list do biskupa i w swojej rodzinnej miejscowości, w Dardilly, będzie oczekiwał na jego werdykt. Do Dardilly zaczęli ściągać pielgrzymi z Ars, które nagle opustoszało, zaczęły też przychodzić liczne listy od różnych osób, które błagały proboszcza, by wracał do Ars. W końcu sam biskup napisał, że nie zgadza się na opuszczenie Ars przez ks. Vianney. Powróciwszy do parafii, ks. Jan Maria powiedział do rzeszy witających go parafian i pielgrzymów: „Wszystko już było stracone! Ale i wszystko powróciło! Już was nie opuszczę, dzieci moje!”. Proboszcz z Ars zaczął znowu wieść życie po dawnemu, czyli w konfesjonale i na modlitwie w kościele i kilku godzinach spędzanych na probostwie.