Rok Kapłański, cz. 30

CUDA W ŻYCIU ŚWIĘTEGO PROBOSZCZA ARS.

Pewnego razu, gdy do swego kuzyna, ks. Vianney przybyła Małgorzata Humbert z Ecully, w toku rozmowy powiedział do niej: „Bóg zawsze jest wszechmocny, zawsze może czynić cuda, i istotnie czyniłby je, lecz przeszkadza w tym brak wiary”. Sługa Boży wiedział, że w jego parafii działy się rzeczy niezwykłe, lecz wszystko odnosił tylko do Boga, lub do świętych, w szczególności do swojej umiłowanej świętej Filomeny. Proboszcz z Ars, zakłopotany z powodu nadprzyrodzonej mocy, jaką posiadał i zdziwiony czcią, jaką pielgrzymi otaczali jego osobę, czuł się szczęśliwy, gdy mógł ukazać ludowi młodocianą dziewicę-męczennicę Filomenę, a sam ukryć się w jej cieniu. Nigdy jednak w zupełności mu się to nie udawało. Ludzie wierzyli w cuda św. Filomeny, ale przypisywali je wstawiennictwu świętego proboszcza.

Choć święty protestował: „ja cudów nie czynię, jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce, zwróćcie się do św. Filomeny. Ilekroć prosiłem Boga o coś za jej przyczyną, zawsze byłem wysłuchany”. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie tymi słowami potwierdzał fakt, że Niebo zawsze wysłuchiwało jego próśb, co świadczyło o wysokim stopniu jego świętości. Zdawał sie nie spostrzegać, że ten lub inny cud dokonywał się dopiero wtedy, gdy on udzielił błogosławieństwa, lub choćby położył ręce na chorego. We wszystkich przypadkach uzdrowień szukał tylko chwały Bożej i tego, by cuda, które dokonywały się w Ars prowadziły do odnowienia duchowego i nawrócenia tych, którzy ich doznawali. Kiedyś powiedział nawet: „Mam wielką ochotę zabronić świętej Filomenie czynienia cudów na korzyść ciała. Trzeba, by przede wszystkim uzdrawiała dusze. Nasz nędzny truposz, przeznaczony na zgniliznę, nie ma wartości”. Skoro jednak wciąż zdarzały się cuda w Ars, chciał, by święta Filomena dokonywała je gdzie indziej. Te widzialne, materialne cuda ściągały zbyt wiele pielgrzymek do Ars, co nie zgadzało się z pokorą proboszcza.Gdy przeanalizujemy liczne świadectwa, zebrane już to przez Proces kanonizacyjny, już to przez osobnych świadków na miejscu, a Ars, widzimy, że cuda, które już za życia otaczały aureolą świętego Jana Marię Vianney, były dziełem dwojga świętych. Skoro proboszcz uważał, że w danym wypadku uzdrowienie było pożądane, wypowiadał pragnienie swego serca, w słowach lub w myśli polecając św. Filomenie, by by wyjednała u Boga dobry wynik prośby. Właśnie dla tego nazywał tę świętą swoją pełnomocniczką, zastępczynią i swym symbolem w obliczu Boga. Zdarzały się jednak wypadki, w których Bóg, jakby umyślnie, nie dawał młodocianej świętej czasu do działania, i wielki jej przyjaciel, ku swemu zawstydzeniu, zostawał niejako przyłapany na gorącym uczynku… cudu dokonanego w pojedynkę. Znana była historia ośmioletniego chłopca sparaliżowanego, którego matka przyniosła do zakrystii, prosząc świętego o pomoc. Ten kazał iść z nim do ołtarza św. Filomeny, ale zawołał za nią, że to już za duży chłopiec, by go nosić. Rzeczywiście, choć nieporadnie, ale chłopiec o własnych siłach poszedł do ołtarza, gdzie odzyskał pełne siły. Innym razem, wracając z kościoła, powiedział do swoich towarzyszy: „Wydarzył mi się dziś pyszny figiel, ze wstydu wlazł bym w mysią dziurę”. „Co się stało? – zapytano. „Pewna kobieta przyniosła mi dziecko z dużą naroślą koło oka i prosiła, bym je dotknął, gdy to zrobiłem, narośl zupełnie zniknęła”. Pewien ksiądz, jeden z przyjaciół ks. Jana, dał o nim najpiękniejsze świadectwo, gdy stwierdził: „Dziełem najtrudniejszym, najbardziej niezwykłym, najcudowniejszym ze wszystkich cudów, jakie dokonał Ks. Vianney – to było własne jego życie”.