Rok Kapłański, cz. 32

OSTATNI ROK ŻYCIA ŚWIĘTEGO PROBOSZCZA Z ARS.

W ostatnim roku życia ks. Vianney przez kościół w Ars przewinęło się co najmniej sto tysięcy przybyszów. Przybywali pośpiesznie, jakby przeczuwając bliski koniec męża Bożego. Każdy chciał go ujrzeć i usłyszeć i, jeśli byłoby to możliwe, wyspowiadać się. Napływ ludu był nieraz tak wielki, że ci, którzy chcieli się wyspowiadać u proboszcza, musieli czekać, sześć, siedem dni. Te liczne rzesze pielgrzymów nie domyślały się, iż dobijają starego kapłana, który ciągle posługę w konfesjonale przedkładał ponad swój wypoczynek.

Ks. Vianney nie zmienił też niczego z ustanowionego sobie na początku rozkładu dnia i narzuconych postów i umartwień. Mimo też, iż zaprzyjaźniony z proboszczem ksiądz wyjednał mu u biskupa zwolnienie z odmawiania brewiarza, ks. Jan Maria nadal go odmawiał. Musiał jednak zrezygnować z klęczenia, a było to przyzwyczajenie szczególnie drogie jego sercu. Sam jednak przyznawał, że czasem jedna szklanka mleka, którą prawie na siłę wmuszała mu jego gospodyni, pozwalała mu przetrwać do końca dnia w kościele służąc w konfesjonale. Wszystkim, którzy prosili go, by się szanował i odpoczął, odpowiadał, ze będzie odpoczywał po śmierci. Przyznał sie kiedyś, że idąc do kościoła cztery razy upadł ze zmęczenia. Dolegliwości Świętego z dnia na dzień się zwiększały, ale za to jego dusza jaśniał na zewnątrz niezwykłym spokojem i radością wewnętrzną. Chociaż niekiedy jeszcze pokorny sługa Boży zdawał się obawiać sądów Bożych, to jednak nie doznawał już niepokoju co do rodzaju swojego powołania i miał pewność, że dobrze wypełnił woje życie poświęcone posługiwaniu zbawiania dusz. Osamotnienie, choroby i znużenie życiem często czynią ze starych ludzi osoby zgorzkniałe i opryskliwe, ks. Vianney jednak do końca życia zachował wewnętrzny pokój i dobroć.