Rok Kapłański, cz. 6

„UCIEKINIER” Z WOJSKA.

Po Bierzmowaniu przez dwa lata Jan Maria cieszył się niewymownym spokojem duszy. Nauka jakoś się układała, radził sobie nawet z łaciną! Wtem spadł piorun i wstrząsnął pogodnym dotychczas niebem, jesienią 1809 roku zjawił się na folwarku w Dardilly urzędnik konnej policji przywożąc z Lyonu pozew wojskowy na imię Jana Marii Vianney. Co prawda ks. proboszcz z Ecully wyjednał już, że jego uczniowie zostali zapisani do liczby zwolnionych od służby wojskowej, ale było to wskutek czasowo przyznanej przez cesarza tolerancji, gdyż prawo zwolnienia ze służby wojskowej normalnie dotyczyło tylko kleryków posiadających święcenia wyższe. Jednakże cesarz Napoleon potrzebował coraz to nowych zastępów wojsk do przegrywanych bitew, dlatego poczęto wzywać do wojska wszystkich, którzy uniknęli dotychczas poboru. W diecezji Lyońskiej nie cofnięto wprawdzie przywileju dla uczniów duchownych, ale , przez jakieś niedopatrzenie, Jana Marię Vianney’a i trzech innych seminarzystów powołano pod broń.


Reklamacja wikariusza generalnego, ks. Courbon, została odrzucona.Była to nowa próba moralna i pokrzyżowanie wszelkich planów Jana Marii. Miał już blisko 24 lata, a pod względem wykształcenia stał na poziomie piętnastoletniego ucznia. Był to cios dla jego nadziei, iż kiedykolwiek zostanie kapłanem. Prawo pozwalało uwolnić się od służby wojskowej przez dostarczenie dobrowolnego zastępcy. Ojciec Jana nie chciał o tym nawet słyszeć, niedawno przecież wykupił w podobny sposób starszego syna, Franciszka. Uległ w końcu błaganiom Jana i jego matki, ale zastępca, którego wynajął, wycofał się z zobowiązania.

Jan Maria, chcąc nie chcąc, zjawił się w punkcie zbornym w Lyonie. Złe zachowanie towarzyszy i ich bluźnierstwa głęboko go urażały. Był też wyczerpany nauką i licznymi postami, wylądował więc w szpitalu wojskowym. Mimo tego, po dwóch tygodniach,
został wysłany z resztą rekrutów ku granicy Hiszpańskiej. W drodze znowu zachorował i znalazł się w szpitalu Sióstr Augustianek.
Siostry zwróciły uwagę na tego uprzejmego, cierpliwego i pobożnego rekruta i mówiły do niego, że więcej przysłużył by sie Francji modląc się, niż idąc na front! Po sześciu tygodniach miał jednak dołączyć do oddziału, który jednak poprzedniego dnia wyszedł.Otrzymał zadanie dogonienia swojego oddziału, ale ze względu na zbytnie osłabienie po chorobie, nie był w stanie tego uczynić. Po drodze, wyczerpanego i rozgorączkowanego, przyjęli go do siebie prawdziwi dezerterzy, ale Janowi było już wszystko jedno, nie miał sił do dalszej drogi. Tak i on stał się mimowolnym dezerterem.

 

Przez kilka miesięcy Jan Maria przebywał w wiosce Les Robins, pracował gdzie mógł, pomagał ludziom w gospodarstwach, był bardzo lubiany przez wszystkich ze względu na swój charakter i pobożność. Nawet zgłosił sie dobrowolnie do wójta gminy Pawła Fayot, by oddać sie w jego ręce jako zbieg z wojska. Ten jednak miał swój pogląd na wojnę i rekrutację, więc pozwolił mu pozostać w ukryciu. W końcu nastały lepsze czasy, Napoleon, zwyciężywszy Austrię, ogłosił amnestię. Kapitan Blanchard, który ścigał Jana Marię za dezercję i nękał rodzinę Vianney’ów sam doradzał, by Jan skorzystał z prawa łaski i uwolnił sie od poboru, jeśli uda mu się znaleźć zastępcę. W tym czasie najmłodszy z braci, Franciszek Junior również otrzymał wezwanie do wojska, ale na razie został odroczony, Jeśli zgodziłby się pójść do wojska za Jana, ten byłby wolny. Tym razem nawet ojciec zgodził sie na takie rozwiązanie i Jan Maria mógł wracać do Ecully do dalszej nauki. Mieszkańcy wioski, w której ukrywał się niedoszły wojak, zgotowali mu serdeczne pożegnanie. Gdy dowiedzieli się, że chce on być księdzem dali uszyć mu sutannę i zrobili kwestę na przyszłe studia. Krótko też trwała radość Marii Vianney, matki późniejszego świętego, z powrotu syna, bo 8 lutego 1811 roku zeszła z tego świata, przeżywszy lat 58.