Rok Kapłański, cz. 2

Moi Kochani, zapraszam od dziś do wspólnej wędrówki po drogach XVIII wiecznej Francji, w czasie której spotkamy św. Proboszcza z Ars, św. Jana Marię Vianney, Patrona obecnego Roku Kapłańskiego. Wszystko zaczęło się we wsi Dardilly, wśród wzgórz, wznoszących się w okolicy Lyonu. Dziadkiem Proboszcza z Ars był Piotr Vianney, dość zamożny gospodarz i dobry chrześcijanin, który odznaczał się niezwykłym miłosierdziem wobec ubogich i pielgrzymów. Rodzicami późniejszego świętego był Mateusz Vianney, jeden z pięciu synów Piotra, i Maria Beluse, niezwykle pobożna kobieta. Mieli sześcioro dzieci, według przyjętego wówczas chwalebnego zwyczaju, wszystkie dzieci, jeszcze przed narodzeniem, rodzice poświęcili najświętszej Pannie.

DZIECIŃSTWO JANA MARII VIANNEY

Jan Maria przyszedł na świat 8 maja 1786 r. po północy. Tego samego dnia został ochrzczony, a jego chrzestnymi rodzicami byli stryj i stryjenka, Jan Maria Vianney, młodszy brat ojca, i jego żona Franciszka  Martinon. Ojciec chrzestny nie poszukując imienia w kalendarzu, zadowolił się przekazaniem chrześniakowi własnych imion.
Z chwilą, gdy dziecię już mogło rozeznawać przedmioty, matka z upodobaniem pokazywała mu krucyfiks i święte obrazy, zdobiące izby wiejskiego domu. Jeszcze przed ukończeniem pierwszego roku życia mały Jaś umiał już, nauczony przez swoją matkę, kreślić nas sobie, choć jeszcze nieporadnie, znak krzyża świętego.  Wkrótce tak do tego przywykł, że gdy miał 15 miesięcy, a matka zapomniała pomóc mu zrobić znak krzyża, nie chciał rozpocząć jedzenia, zanim nie przeżegnał się. Brzmi to jak pobożna bajka, ale w rzeczach dotyczących pobożności było to dziecko nad wiek dojrzałe i podatne pobożnemu wychowaniu matki. Układając do snu małego Janka, matka zanim ucałowała go po raz ostatni, pochylała się nad nim, opowiadając mu o Dzieciątku Jezus, o Najświętszej Pannie, o Aniele Stróżu. Dziecko zasypiało przy ulubionym przez siebie ściszonym głosie matki.

Przy codziennej krzątaninie po gospodarstwie, mały Janek prawie nie odstępował swojej matki, ta zaś kształciła go, używając prostych słów i dziecięcych określeń.
Tak to, wraz z modlitwą Pańską i pozdrowieniem Anielskim wpoiła mu początkowe pojęcia o Bogu i duszy. Malec nad wiek swój rozwinięty, sam często zadawał jej pytania. W szczególny sposób zajmowały go słodkie tajemnice dziecięctwa Jezusa, zwłaszcza Boże Narodzenie, żłobek i pasterze. Mimo tej swoistej pobożności
Janek, sam wesół i drugich do zabawy pociągał, wnosząc życie do gier dziecięcych. U tego chłopca o niebieskich oczach, ciemnych włosach, matowej cerze i żywym spojrzeniu, przejawiająca się wcześnie pobożność nie wykluczała pewnej wrodzonej swawoli. Miał charakter nawet dość porywczy i dopiero później przez solidną pracę nad sobą doszedł do doskonałej łagodności, którą wszystkich ujmował. Znana jest historia, gdy siostra jego Małgorzata zapragnęła mieć piękną serwetkę koronkową, która była własnością Janka i doszło by prawie do bójki między rodzeństwem, gdyby nie matka, która łagodnymi słowami zachęciła Janka do uczynienia małej ofiary dla siostry z miłości do Pana Boga. W nagrodę za to Jaś otrzymał od matki drewnianą statuetkę Najświętszej Panny, o której sam później pisał: „O, jak kochałem tę statuetkę. Nie mogłem rozstać się z nią ni w dzień, ni w nocy, i nie spałbym spokojnie, gdybym nie miał jej przy sobie w łóżeczku… Najświętsza Panna, to moja najdawniejsza miłość: umiłowałem ją, jeszcze zanim ją poznałem”.

Świadkowie młodych lat Jana Marii, zwłaszcza siostra jego Małgorzata, opowiadali, jak na pierwsze uderzenie dzwonka na Anioł Pański, natychmiast klękał do modlitwy. Miał też zwyczaj, za przykładem matki, skoro tylko zegar wybijał godzinę, czynił znak krzyża i odmawiał Zdrowaś Mario. Wyniknęła z tego kiedyś zabawna sytuacja, że sąsiad, który o tym nie wiedział, powiedział jego ojcu: „Zdaje mi się, że wasz mały brunecik bierze mnie za diabła, bo żegna się na mój widok”.
Sąsiadki słysząc, jak Janek głośno się modlił, mówiły rodzicom: „Ależ Jaś umie wielką ilość modlitw! Powinniście starać się, żeby księdzem został lub braciszkiem zakonnym”. Ponieważ matka Jana Marii była wybitnie pobożną osobą, starała się codziennie rano uczestniczyć we Mszy św. Początkowo zabierała z sobą najstarszą córkę Katarzynę, ale wkrótce dołączył do nich i  czteroletni Janek, tak wczesną odznaczając się pobożnością i odczuwający głód Boga. Klęcząc obok syna, matka objaśniała mu poszczególne ruchy kapłana, zaś sam widok jej głębokiego skupienia wskutek ognia żarliwości płonącego w jej duszy, był dla chłopca najlepszą szkołą modlitwy. W późniejszym czasie, gdy winszowano mu, iż w tak wczesnym wieku nabrał upodobania do modlitwy i do ołtarza, to ze wzruszeniem i ze łzami w oczach odpowiadał: „Po Bogu zawdzięczam to matce. Ona była taka rozumna! Cnota z serca matek przechodzi z łatwością do serca dzieci… Dziecko,
które ma szczęście posiadać dobrą matkę, powinno patrzeć na nią, i o niej myśleć nie inaczej, jak tylko ze łzami wdzięczności”.

Za tydzień kolejne spotkanie z małym Jankiem.